Wierzę, że każda miłość jest wieczna

Dlaczego „Konstelacje”?

Gdy tylko przeczytałam tekst zakochałam się w nim. Ujęła mnie jego forma i dyscyplina. Struktura złożona z kilkudziesięciu dynamicznych wariacji na temat możliwych sytuacji między kobietą a mężczyzną. Podekscytował mnie też wymóg wymyślenia i narzucenia określonej konwencji dla opowiedzenia jednej, naczelnej historii.  To duże wyzwanie dla reżysera i aktorów.

Jakie zatem problemy, tematy porusza?

Dla mnie podstawowymi tematami tego tekstu są miłość i śmierć. I miłość, która -niestety-implikuje  śmierć.  Interesuje mnie też temat nieobecności ukochanej osoby. To puste miejsce, które pozostaje po kimś. Jak sobie z tym poradzić? Wierzę, że w jakimś sensie każda miłość jest wieczna. A nasze poprzednie ważne związki, ludzie z którym byliśmy, cały czas gdzieś w nas żyją. Bo pewne relacje nie przemijają. Jeśli kiedykolwiek budowaliśmy z kimś intensywny, mocny związek, to on się nigdy nie skończył. Gdzieś w nas kiełkuje, a potem sobie kwitnie, a potem zapuszcza korzenie i tak niesiemy tę swoją pierwszą, drugą, trzecią miłość przez całe życie. One oddziałują na siebie, przeglądają się w sobie…

Wróćmy do fabuły…

Jeśli mowa o fabule, to w mojej interpretacji dramatu Nicka Payne’a rzecz dzieje się po śmierci Marianne, a widz konfrontuje się z przestrzenią wewnętrzną Rolanda. Bohater zmaga się z rozpaczą po stracie ukochanej osoby. Nie bez dużego oporu rozpoczyna grę z pamięcią. Powraca do wspomnień i zaczyna je multiplikować po to, aby nigdy się nie skończyły, aby mógł na zawsze uwięzić ukochaną nawet w najgorszych, nigdy nie mających miejsca zdarzeniach. Wystarczy, że wyobrazi sobie co mogliby przeżyć, jak mogłyby się zdarzyć. Roland właściwie rozmnaża siebie i Marianne na wielokrotność prawdopodobnych sytuacji. Dzięki temu jest z nią cały czas. To jest jego pożegnanie albo rodzaje żałoby. A może wieczność z ukochaną?

Wynika z tego że sytuacje dzieją się jakby w różnych wszechświatach?

Na poziomie teorii strun rzeczywiście tak może być. Marianne jest kosmologiem kwantowym i to ona w jednej ze scen wykłada ukochanemu zasadę istnienia światów równoległych, w których żyjemy innymi, adekwatnymi życiorysami. To właśnie ta teoria pomaga Marianne zadecydować o własnym życiu na Ziemi i to ona ratuje Rollanda przed popadnięciem w rozpacz. Pytanie, czy rzeczywiście Rolland sobie to wszystko tylko wyobraża, czy też siła jego tęsknoty pozwala mu przebić się przez nieprzekraczalne granice i przedostać do światów prawdopodobnych?

Jaki jest pomysł na przedstawienie różnych wariantów scen, wszechświatów?

Oczywiście użyjemy rozmaitych środków inscenizacyjnych jak światło, projekcje, muzyka. Poza tym aktorzy będą świetnymi przewodnikami dla widzów. Zosia i Kamil mają zupełnie inne założenia na prawie każdą ze scen spektaklu. Mimo że pozostają tymi samymi postaciami, to jednak różnią się przeszłością, decyzjami, które wcześniej podejmowali. Tak więc co chwilę zmieniają im się okoliczności i zadania. Często choć nie zawsze dość skrajnie. Widz będzie się musiał przenieść na pewien poziom abstrakcji.

Z Natalią Sołtysik, reżyserką „Konstelacji” rozmawiały Monika Bolek i Ilona Sarnecka

Załączniki