Z Kingą Piąty (Ciotką Utciszewską) i Piotrem Hudziakiem (Poufalskim) rozmawiała Weronika Siemek.
Piękna Lucynda oparta jest głównie na tańcu i śpiewie. Co sprawiało Wam największe trudności w czasie prób?
Kinga: Myślę, że przede wszystkim zsynchronizowanie tańca ze śpiewem i kostiumem, który stylizowany na barokowy (stelaż pod spódnicą, piętrowa peruka) wymaga dużo większej świadomości i precyzji każdego ruchu.
Piotr: Na początku musieliśmy się oswoić z nieco archaicznym językiem, jakim „Lucynda” jest napisana. Opanowanie partii wokalnych i tanecznych z kolei wymagało od nas dodatkowego nakładu pracy, gdyż nie grywaliśmy dotąd spektakli śpiewanych. Schody zaczęły się jednak, gdy doszły do tego wszystkiego jeszcze kostiumy, peruki, makijaż, mikroporty, narty, kijki, śnieg.
Do tej pory grała Pani głównie role dramatyczne. Jak wyglądała „konfrontacja” z rolą Ciotki Utciszewskiej?
Kinga: Rzeczywiście w Teatrze w Tarnowie jeszcze nie miałam okazji zagrać roli komediowej, choć już wcześniej w Teatrze Współczesnym w Szczecinie zetknęłam się niejednokrotnie z repertuarem komediowym. Granie w Pięknej Lucyndzie jest dla mnie szczególnie miłym doświadczeniem, ponieważ tekst ten niesie ze sobą komizm bliski mojej estetyce, żywcem wyjęty z Kabaretu Starszych Panów. Niewątpliwie granie w tym spektaklu jest dla mnie świetną zabawą. A rola Ciotki Utciszewskiej jest bardzo wdzięcznym, inspirującym, dającym dużo radości zadaniem.
Postać Poufalskiego jest bardzo barwna i komiczna. Co pomogło Panu w odtworzeniu charakteru tego bohatera?
Piotr: Tutaj najbardziej pomocna okazała się atmosfera pełnej swobody panująca na próbach. Reżyser, pani Ewelina Pietrowiak, nie wtłaczała aktorów na siłę w żadne sztywne ramy, wszystko było dozwolone i wychodziło od nas, dzięki czemu próby obfitowały w różne zabawne sytuacje i nieraz śmialiśmy się w trakcie pracy do łez. Potem wystarczyło to wszystko odrobinę usankcjonować, poukładać w sytuacjach, douczyć się tekstu – i na scenę.
Jakiego rodzaju doświadczeniem było dla Was granie Pięknej Lucyndy na tarnowskim Rynku?
Piotr: Prawdę mówiąc, kiedy zobaczyłem przed nami ten tłum ludzi na rynku, w pierwszej chwili poczułem się nieswojo. To nie było bezpieczne wnętrze teatru, odizolowane od reszty świata i wsparte czujną obsługą widowni, tylko rynek, gdzie naokoło są ogródki z piwem, a ludzie spektakl oglądają trochę przy okazji. Byłem więc mile zaskoczony, kiedy zauważyłem, że widzowie wcale nie przechadzają się tam i z powrotem, nie przystają tylko na chwilę, ale oglądają z uwagą, od początku do końca, żywo reagując na wydarzenia na scenie i wyłapując nawet drobne niuanse w tekście. Tak dobry odbiór sprawił nam wszystkim wielką radość.
Kinga: Wiadomo było, że na potrzeby wystawienia plenerowego, spektakl będzie wymagał kilku zmian. Mam tu na myśli na przykład zmiany w scenografii, ponieważ całej w pierwotnej formie nie mogliśmy ustawić na scenie na rynku, zdecydowanie mniejszej i nie posiadającej takiego zaplecza technicznego jak scena teatralna. Przez to niektóre sceny wymagały niewielkich zmian choreograficznych. Jeśli chodzi o samą grę aktorską, to osobiście nie odczułam wielkiej różnicy . Może jedynie mniejszy dystans między sceną, a widownią i zdecydowanie większa ilość widzów niż w teatrze sprawiła, że czuliśmy silniej energię przepływającą między nami – aktorami, a odbiorcami .
Lucynda nasycona jest komizmem. Czy za kulisami również jest tak wesoło?
Kinga: Oczywiście, że i humor i lekka, porywająca muzyka, które są w Pięknej Lucyndzie wprawiają w bardzo dobry, zabawowy nastrój nie tylko widzów, ale i nas. Trudno nie dać się ponieść pozytywnym wibracjom. Ale to tylko pomaga w graniu w takiej muzycznej komedii.
Piotr: Zagraliśmy dopiero dwa przedstawienia (premierę i pokaz plenerowy), oba wymagały od nas pełnego skupienia i koncentracji. Spektakl na tym etapie jest jeszcze bardzo „świeży”, więc pozwalaliśmy sobie na dowcipkowanie tylko na scenie. Boję się jednak, że w miarę grania te proporcje się bardzo zmienią…