Rozmowa z Inką Dowlasz, scenarzytką, reżyserką, autorką sztuk teatralnych, tegoroczną jurorką XXIII Ogólnopolskiego Festiwalu Komedii Talia.
Czym kieruje się Pani podczas odbioru spektakli komediowych?
Przede wszystkim staram się być widzem i wyłączyć myślenie, które mam podczas reżyserowania. To jest dla mnie bardzo trudne, żeby nie oceniać. Uczę się tego właśnie tutaj w Tarnowie: położyć się na fali scenicznych zdarzeń, mieć „ucho” na reakcje widowni, ale to mam we krwi. Myślenie przychodzi po spektaklu ze świadomością, że łatwiej jest oponować niż budować, krytykować niż bronić.
Jakie cechy według Pani powinna mieć dobra komedia?
Często idziemy nastawieni na komedię i w pierwszej części jest dużo śmiechu, ale później zaczynamy się wciągać w akcję i wówczas tego śmiechu jest mniej. Przychodzi moment przełamania, wzruszenia, rozwiązania tej sytuacji. Bardzo to lubię. Następuje taki moment, trudny dla aktorów, kiedy ten śmiech zamiera i staranie, żeby go wymusić jest zupełnie niepotrzebne. Rozróżniłabym śmiech i rechot. A najpiękniejsze chwile, to kiedy widzowie śmieją się „do wewnątrz”, żeby nie przeszkadzać aktorom.
Jak ocenia Pani tarnowski festiwal?
Po raz czwarty uczestniczę w festiwalu Talia. Wszyscy chyba marzymy o takim teatrze, który jest oczkiem w głowie miejscowej społeczności, o teatrze, który respektuje jej oczekiwania. Coś z tego spotykam w Tarnowie. Przypomina mi to dawną (nie wiem jak teraz) atmosferę w Teatrze Andrzeja Dziuka w Zakopanem: ktoś czeka, wita, służy informacją. Wiele osób pracuje na to, żeby widz czuł się gościem, czuł się u siebie.
Rozmawiała Weronika Nowak