Żonglowanie i zabawa konwencją sposobem na “Piękną Lucyndę”

Z Bartkiem Szułakiewiczem, kierownikiem muzycznym Pięknej Lucyndy, rozmawiała Weronika Siemek.

Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Piękną Lucyndą?

Od dawna myślałem o współpracy z tarnowskim Teatrem, ale jakoś wcześniej się nie złożyło. Na jakimś spotkaniu zaczepiła mnie pani dyrektor i powiedziała, że będzie robiła nową sztukę i wreszcie nadeszła kolej na mnie (śmiech). Kiedy zapoznałem się ze scenariuszem, w pierwszym momencie nie byłem zachwycony, że będę pracował akurat przy tej sztuce, bo żeby odczytać Piękną Lucyndę trzeba znać jej wszystkie trzy dna, do których trudno dotrzeć. Spektakl ten wystawiony w 2013 r. jest sztuką Mariana Hemara, pisaną w latach sześćdziesiątych, która prawdopodobnie jest pewnego rodzaju sztuką jubileuszową, nawiązującą do 200-lecia polskiego teatru. To jest, że tak powiem, pierwsze dno pod dnem, a Marian Hemar napisał Piękna Lucyndę, jako nawiązanie, pastisz sztuki pt. Natręci, która 200 lat temu była pierwszym spektaklem wystawionym przez Teatr Narodowy w Warszawie. Tak, więc główny zakręt fabularny spektaklu jest archaiczny. Fabuła jest po prostu XVIII wieczną farsą i nie dotrze do widza, jako pasjonująca akcja, może za to wzbudzać śmiech.

W jaki sposób, zatem najlepiej trafić do świadomości odbiorcy?

Myślę, że dobrym pomysłem podejścia do tej sztuki jest żonglowanie i zabawa jej konwencją. Postanowiliśmy, więc uderzyć w pastisz tego rokokowego stylu. Kojarzy się to trochę z rozkwitem, a może nawet rozbuchaniem barokowej opery. Kiedy zobaczyłem propozycję kostiumów m.in. piętrowych, pudrowanych peruk, też postanowiłem nawiązać do tego, co przeciętemu odbiorcy kojarzy się z operą.

Spektakl obfituje w różnorodne formy muzyczne. Śpiewane dialogi, arie operowe, fragmenty piosenek, praca nad odpowiednią oprawą tego wszystkiego zapewne nie należy do najłatwiejszych.

Niewątpliwie piosenki są mocną strona tej sztuki, wyróżniają się znakomitymi tekstami i chwytliwą muzyką Mariana Hemara. Postanowiłem to właśnie oprawić w taki sztafaż operowy, z czym jest pewien problem, bo tak samo powinni się zachowywać aktorzy, a tarnowski teatr nie jest teatrem muzycznym. Aktorzy różnie radzą sobie z danym utworem. W tym momencie trochę podwyższyłem im wymagania, żeby poudawali, że są wielkimi śpiewakami. Chcę wyciągnąć od nich więcej niż im się wydaje, że potrafią. Są to przecież ludzie ze znakomitym słuchem i warsztatem pracy z głosem. Oczywiście nie zabrzmi i nie musi zabrzmieć to jak prawdziwa opera XVIII wieczna. Wystarczy, jeżeli będzie jakimś nawiązaniem do takiej estetyki.

Jeden z głównych bohaterów Adam na samym początku bawi się tym śpiewem, jak to wpływa na całokształt jego kreacji?

Scena, w której Adam pisze swoją natchnioną arię do Lucyndy wzbudza sympatię, ale on sam, jest typem grafomana. Jego śpiew, w jego odczuciu jest cudowny i anielski. Oczywiste jest jednak to, że traktujemy to z dużym poczuciem humoru.

Jak wiele motywów zostało zaczerpnięte z Natrętów, na których opiera się Piękna Lucynda?

Nie wiem, oryginalnego testu „Natrętów” Józefa Bielawskiego nie czytałem. Myślę, że ten główny nurt fabularny musiał być zaczerpnięty z XVIII wiecznych Natrętów, ponieważ nie sądzę, żeby w latach 60-tych Hemar przejmował się tym, czy młoda wdówka ma wyjść za bogatego czy za ładnego. Już 50 lat temu nie był to temat na komedię. Zarówno dowcipne teksty jak i piosenki są już XX wieczne, Hemarowskie.

Na początku wspomniałeś, że pierwszy raz przygotowujesz muzykę do spektaklu. W jakiej formie współpracowałeś wcześniej z teatrem?

Jako akompaniator i korepetytor aktorów. Natomiast do spektaklu miałem już wcześniej pewne przymiarki, ale z różnych względów niewiele z tego doszło do skutku, w zasadzie już na etapie prób. Za niedługo być może będę przygotowywał muzykę do spektaklu Drugi pokój. Moja granie na pianinie przewiduje również niewielką rolę aktorską, o czym zawsze marzyłem. Spektakl ten ma być tarnowską propozycją na festiwal Komedii Talia.

Załączniki