/Rozmowa z Bartoszem Szydłowskim reżyserem, dyrektorem Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie oraz dyrektorem Festiwalu Boska Komedia w Krakowie, jurorem XVIII Ogólnopolskiego Festiwalu Komedii Talia 2014/
Podczas oglądania komedii patrzy Pan na nią reżyserskim okiem?
Różnie z tym u mnie bywa. Uwielbiam się zapominać i wchodzić w spektakl jak zwyczajny widz, zupełnie nieprzygotowany zawodowo. Jeśli mi się udaje, to znaczy, że spektakl jest dobry. Po prostu wpadam w niego i wtedy uwielbiam czuć się jak niewinny, absolutnie nieprofesjonalny widz. Profesjonalne oko włącza mi się wtedy, kiedy zaczynam zauważać pewne niedostatki, kiedy wydaje mi się, że sam lepiej bym to zrobił, co nie oznacza, że rzeczywiście tak jest. Wtedy od razu dostrzegam jakieś niekonsekwencje, albo błędy i rzeczy, które nie są do końca ze sobą zgrane. Im więcej jest tego mojego profesjonalnego oka, oznacza to, że spektakl nie przypadł mi do gustu i zaczynam się nad nim pastwić, gdzieś w głowie go ulepszać.
Jakiego rodzaju komizmu szuka Pan w komediach?
Najbardziej śmieszą mnie rzeczy, które mnie zaskakują, nie są robione grubą krechą i tak zwaną pozą. Wynikają natomiast z właściwie poprowadzonego tematu aktorskiego. Lubię w komedii coś takiego, co powoduje, że jest ona szlachetna, nie jest rubaszna, gagowa, a całość jest zrobiona na takiej cienkiej, delikatnej linii, w której widać też pewną wrażliwość. Lubię komedię, która opowiada o jakiejś kondycji człowieka, trochę zagubionego, niepewnego. Sztukę mówiącą o jakimś paradoksie życia.
W 2005 roku również podczas tarnowskiej Talii, prezentował Pan spektakl swojego teatru Lis filozof. Ma Pan jakieś szczególne odczucia po powrocie do Tarnowskiego Teatru?
Pamiętam, że wtedy też pokazywaliśmy fantastyczną wystawę rysunków Sławomira Mrożka w Parku Strzeleckim. Starzeję się (śmiech).
Jak czuje się Pan w roli jurora?
Od lat prowadzę selekcję festiwalową. W tej chwili zajmuje się oglądaniem, ocenianiem spektakli, dobieraniem ich w repertuar. Stało się to dla mnie chlebem powszednim, robię to częściej niż reżyseruję. Mogę powiedzieć, że w tym momencie jest to dla mnie zupełnie naturalna kondycja.
Jakim kluczem kieruje się Pan w ocenianiu komedii?
Staram się przede wszystkim kierować dobrym smakiem, wyczuciem, wiarygodnym budowaniem postaci. Poza tym trudno mi powiedzieć, po prostu albo mi się coś podoba albo nie za bardzo. Często jest to bardzo intuicyjne. Później, kiedy dochodzi do dyskusji między jurorami rozbiera się sztukę na czynniki pierwsze, ale trudno stworzyć kryterium z punktu wyjścia. Czynniki decydujące o tym czy coś jest dobre dotyczą już nie tylko kwestii komediowej, ale w ogóle konstrukcji spektaklu, który musi być bardzo konsekwentny. Kiedy pojawia się konsekwencja to wszystko w tym mechanizmie zaczyna działać i pracować na siebie, przynosić określony efekt. Jednym z tych efektów komedii jest to, że jest ona dowcipna. Przede wszystkim dowcipna, bo nawet bym powiedział, że nie śmieszna, ale dowcipna. Potrafi zbudować w nas rodzaj takiej ciepłej identyfikacji z bohaterami, równocześnie dystansu do samych siebie. Przynajmniej ja lubię, kiedy to jest ciepłe, nie cyniczne przede wszystkim, ale z jakimś takim rodzajem umiłowania świata, w jakim te postaci się poruszają.
Jak oceniłby Pan klimat tarnowskiego festiwalu?
Bardzo podoba mi się to, że ten festiwal żyje i ma swoją publiczność. Myślę, że to jest ważne. Festiwal ma wypracowaną markę i gromadzi konsekwentnie swoich wielbicieli. Publiczność rzeczywiście współgra z tymi spektaklami, w jakimś sensie jest wyrobiona, co jest bardzo miłe. W waszym teatrze jest bardzo dobra atmosfera, czuć ją w takim mocnym poczuciu bycia razem zespołu w tym pierwszym spektaklu otwierającym festiwal. Życzę nowej dyrekcji w osobie Jakuba Porcari, żeby te wszystkie soki i siły witalne zespołu uaktywniły się jeszcze bardziej niż zwykle i teatr ruszył z taka siłą i energią, tak jak to się zapowiadało w tym pierwszym spektaklu. Dobrze się tu czujemy jako jurorzy, więc niczego więcej nie potrzeba.