Rozmowa z… Andrzejem Rauszem
Studiował Pan zootechnikę, co spowodowało, że odkrył Pan w sobie pasję aktorską?
Studiowałem, ale nigdy jej nie ukończyłem. Z racji tego, że uwielbiałem jeździć konno. Byłem nawet wicemistrzem juniorów Wszechstronnego Konkursu Konia Wierzchowego. Podjąłem się takich studiów, które pozwoliłyby mi rozwijać pasję. Jednak na mojej drodze stanęło aktorstwo. Dokładnie krakowski Teatr 38, prowadzony przez Waldka Krygiera, to tam odkryłem swoją drugą pasję. Myślę jednak, że aktorstwo było we mnie, czekało tylko na impuls.
W jaki sposób trafił Pan do tarnowskiego teatru?
Podobnie jak większość moich kolegów z tamtego okresu. Za sprawą Ryszarda Smożewskiego. Poznaliśmy się w Telewizji Kraków, przy którejś z produkcji i zaprosił mnie do Tarnowa. Nim jednak to się stało występowałem w krakowskiej Grotesce, Legnicy i we Wrocławiu.
Skąd Pan pochodzi?
Pochodzę z Bydgoszczy, szkołę średnią ukończyłem w Krakowie, występowałem na scenach w Legnicy i we Wrocławiu. Ale dziś jestem Tarnowianinem. Choć poczułem się nim dopiero po zagraniu kilku ważniejszych ról. Do dziś lubię to miejsce, zwłaszcza starą część. Kojarzy mi się z Krakowem, jest jego jakby miniaturą.
Wspominał Pan o Teatrze Groteska. To ważne miejsce?
Bardzo. Pracowałem tam blisko 20 lat i był to pierwszy profesjonalny teatr do którego trafiłem. Będąc jeszcze amatorem w „38” usłyszałem, że szukają w Grotesce aktora. Miała to być pełna rola aktorska, bez lalki. Zgłosiłem się, przyjęli mnie i tam zostałem.
Wolał Pan jednak pracować w teatrze dramatycznym?
To nie tak. W Grotesce stawiałem swoje pierwsze kroki. Nie wiedziałem z czym się wiąże aktorstwo, a lalka nie jest łatwym „partnerem” na scenie. Jednak właśnie ona nauczyła mnie dyscypliny, szacunku do rekwizytu, jak się z nim obchodzić. Rekwizyty często pomagają aktorom przypomnieć sobie tekst, a nawet go zastąpić. Bo gdy zgubi się tekst można ograć rekwizyt. W ten sposób odwrócić uwagę od siebie.
Jakie role uważa Pan za te niezapomniane?
Anzelma w „Pierwszym dniu wolności”, Pankracego w „Nie-boskiej komedii” w Legnicy. A w Tarnowie, ta z „Notatek z podziemia” Dostojewskiego. Uważam ją za rolę swojego życia. Grzesiek Małecki, który wyreżyserował spektakl zażyczył sobie, żebym to ja wcielił się główną postać. Nie żałuję.
A rola Profesora w „Lekcji” Ionesco, po której Krystian Lupa pisał o Panu: „Ani cienia prowincjonalizmu.
Najlepsze Polskie teatry mogłyby pozazdrościć takiego aktora…”?
Tak, to również moja jedna z ważniejszych ról. Choć recenzje były różne, ta napisana przez Lupę byłą bardzo ważna. Ale nie tylko dla mnie… „Lekcja” była dyplomem Tomasza Kowalskiego, który wyreżyserował spektakl, więc taka recenzja od takiego autorytetu była niebagatelna. Po drugie była to ostatnia rola, którą zagrałem w teatrze, jednocześnie premiera spektaklu połączona była z moim jubileuszem 35-lecia pracy na scenie. Miło dostać taką recenzję na zakończenie kariery.
A role filmowe, zagrał Pan w blisko 20 produkcjach?
W większości były to krótkie epizody. Przecież na stałe byłem związany z Teatrem. Poza tym angaż do filmu wyglądał inaczej niż teraz. Nie chodziliśmy na castingi. Wtedy reżyser albo szef produkcji dzwonił do dyrektora teatru, że potrzebuje konkretnego aktora do konkretnej roli. Praca w filmie była pewną odskocznią, odpoczynkiem od teatru, którego oczywiście nigdy za dużo i oczywiście wspierała skromny budżet aktorski.
Którą kreację wspomina Pan najlepiej?
Chyba Traumera w „Doktorze H.” w reżyserii Janusza Majewskiego. Razem z Janem Machulskim zagraliśmy świetne role.
Kogo chciałby Pan zagrać?
„Idiotę” Dostojewskiego, gdyby to wyreżyserował Zygmunt Hübner lub Mikołaj Grabowski.
A komedia?
Nie lubię. Uważam, że się do niej nie nadaję. Po za tym komedia spłyca tekst.
Nie robił Pan nigdy swoim kolegom żartów na scenie?
Byłem dość kłótliwym kolegą. Złośliwości też mi nie brakowało. Ale to nie znaczy, że nie lubię się śmiać i żartować. Na jednym z przestawień „Królewny Śnieżki”, w której grałem Gderka nałożyłem na oczy kapsle z Pepsi. Gdy zbliżyłem się do łóżka Śnieżki, o mało naprawdę nie umarła, tyle że ze śmiechu.
Czego nigdy by Pan nie zrobił, w ogóle czego aktorzy nie powinni sobie robić nawzajem?
Odbierać ról. To znaczy… W teatrze jest takie prawo, że do pierwszych prób można zrezygnować z roli i reżyser może też wymienić aktora. Ale nie po dwudziestu próbach. Zdarzyło mi się, że na trzy dni przed premierą jeden z reżyserów chciał, żebym wziął główną rolę, rolę mojego kolegi. Nie zgodziłem się i dobrze. Bo rola którą stworzył była naprawdę świetna.
Czy to prawda że aktor wchodzi zawsze bocznym wejściem?
Tak, to stara niepisana zasada, że do teatru aktorzy wchodzą bocznym wejście. Główne jest tylko dla publiczności.
Dlaczego?
Przed premierą jak i przed każdym innym spektaklem aktor jest wystarczająco zdenerwowany, po co ma być jeszcze zaczepiany. Poza tym aktor również wychodzi bocznym wyjściem, czas na oklaski jest na scenie… po co się nadstawiać…
Ciężko jest być aktorem?
Niekoniecznie. To zależy od każdego indywidualnie. Nie zamieniłbym aktorstwa na nic innego. Czuję, że nie zmarnowałem życia.
*Andrzej Rausz – aktor teatralny i filmowy. Swoją karierę teatralną rozpoczął w czasie studiów inżynierskich w krakowskim Teatrze 38. Od 1960 do 1977 roku pracował w krakowskim teatrze Groteska, w tym samym czasie współpracując z Teatrem Starym. Nim w 1988 roku trafił do Tarnowa związany był z Teatrem Współczesnym we Wrocławiu i Dramatycznym w Legnicy. W 1995 roku przeszedł na emeryturę. W okresie 35-lecia pracy wykreował ponad 150 ról teatralnych, z najważniejsze uważa Anzelma „W pierwszym dniu wolności”, Pankracego w „Nie-boskiej komedii” (zagrane w Legnicy) oraz tarnowski spektakl „Notatki z podziemia” wyreżyserowane przez Grzegorza Małeckiego. Zagrał również w blisko 20 produkcjach filmowych, współpracując, m.in. z Krzysztofem Zanussim („Życie za życie”), czy Januszem Majewskim („Zazdrość i medycyna”, „Docent Hamler”). Po raz ostatni na scenie tarnowskiego teatru wystąpił w spektaklu „Lekcja” Ionesco w reżyserii Tomasza Kowalskiego w 1995 roku.